Podróż z Rosewood do Filadelfii wydała mi się tym razem niezwykle krótka. Zbyt krótka na chaos panujący w mojej głowie. Jak Spencer mogła zostawić wszystko dla tego palanta?! Nawet nie chciałem myśleć o tym czy jej choćby dotykał. Czułem niepohamowaną falę złości, która wciąż podnosiła temperaturę mojego ciała. Byłem bliski furii. Miałem ochotę coś rozpierdolić na kawałki. Plany wymknęły się spod kontroli. Spencer pewnie wie o wszystkim. Niestety wie też za dużo. Cholera jasna! Wszystko się posypało przez tego Cavanaugha! Nienawidziłem go jak nikogo na tym świecie.
Trzask drzwi spowodował, że firanka z tego domu lekko pofalowała. Zacząłem walić w drzwi niecierpliwie. Wiem, że tam jest, ale już trochę za późno na ucieczkę. Na nic się pewnie zda jego spakowana torba i rezerwacja na lot. Jednak po chwili zamek puścił. Zdziwiony byłem, że drzwi otworzyły się same lekkim skrzypnięciem. Rozejrzałem się wokół szukając jakichkolwiek przygotowań do wyjazdu. O dziwo nic. Wsadziłem ręce do kieszeni i skierowałem się do salonu. Wesley siedział na ulubionym fotelu Ezry patrząc na mnie jakby czekał właśnie na mnie. Wydawał się być spokojny. Grał takiego opanowanego, takie macho. Jednak widziałem jak trzęsą się jego ręce. Przyssał się więc palcami do skórzanych oparć.
- Powiedziałem jej.- powiedział na początek. Albo ze mnie kpił albo nie wiem... wyglądał tak jakby był z tego dumny, ale dość skromny żeby się z tym nie afiszować.- Oni wiedzą już wszystko, jebany skurwielu. Już nic z tym nie zrobisz.
- Masz tupet, Fitz. Po tych wszystkich twoich wybrykach błagałeś na kolanach o litość. Nie oszczędzili cię dlatego, że tego chciałeś. Ja ich poprosiłem, bo byłeś bratem mojego przyjaciela.
- Przyjaciela? Serio? Teraz chyba ty ze mnie kpisz.
- Zmarnowałeś to.- zmieniłem temat. Niech już nikt więcej nie gada o Ezrze. Jego już nie ma...- Miałeś być żywy pod warunkiem, że utrzymasz wszystko w tajemnicy.
- Myślisz, że teraz ma to dla mnie jakieś znaczenie?- prychnął.- Był dla mnie jedyną rodziną.- gapiłem się na niego bez słowa przez dłuższą chwilę.
- Gdzie oni są?- spytałem.
- Chyba nie myślałeś, że w ogóle mam zamiar się z tobą tym podzielić.- wkurwiało mnie to, że czuł się taki zwycięski, pomimo tego, że jego sytuacja jest do dupy.
- Jesteś mi już zupełnie niepotrzebny.- zdenerwowałem się i wyciągnąłem pistolet z kieszeni. Gdy wymierzyłem ja w jego twarz, znów widziałem ten wyraz mówiący Spodziewałem się tego.
- Czyli już wiadomo jaką pracę wybrałeś. Szkoda, że Spencer się tego nie dowie.
- Dowie się. Zapewniam ci.
- Nawet jeśli, ona ci nigdy tego nie wybaczy.
- Nie liczę na to.- zacisnąłem zęby z całej siły, Fitz tylko pokręcił głową z niedowierzaniem.
- No na co więc jeszcze czekasz?- czy on naprawdę tego chce? Czy chce zginąć z mojej ręki? Podszedłem do niego bliżej i przykucnąłem. Wtedy coś rzuciło mi się w oczy pod jego kolanem.
Wyciągnąłem ją szybko. To była fiolka z tabletkami. I to nie jakimi. Znam się na tym. To trucizna, choć nie działa natychmiastowo. Wypuściłem powietrze z płuc i zerknąłem z powrotem na Wesleya. Teraz wyglądał na zdenerwowanego.
- To już wiemy skąd ta odwaga.- wyprostowałem się.- Mógłbym zawieźć cię na szybką płukankę żołądka, ale tego nie zrobię. Zasłużyłeś sobie na powolną śmierć. Ile tego wziąłeś?
- Wystarczająco...
- Jedyny pozytyw z tego dnia to taki, że będę miał o jednego człowieka mniej na sumieniu.- odwróciłem się na pięcie i opuściłem jego dom. Znajdę ich nawet bez pomocy Wesleya. Choćby to była ostatnia rzecz jaką zrobię, nie odpuszczę póki nie wpadną w moje ręce.
***
- Spencer?- przycisnąłem ją mocniej do siebie, a trzymała mnie pod ramię tak dla lepszego efektu, jak to powiedziała wcześniej.- Nie wiem czy to jest dobry pomysł. Źle czuję się w tych ciuchach. Nie dość, że to bal charytatywny, to jeszcze tematyczny. Mój dziadek nosił takie łachy.
- Czy możesz przestać marudzić? Przez cały dzień miałeś jakieś problemy. Mógłbyś chociaż udawać, że bawisz się dobrze?
- A czy ty będziesz?
- Muszę. To znaczy musimy. Obiecuję, że to ostatnia taka akcja.
- Spencer!- tym razem stanowczo ją zatrzymałem.
- Toby, co ty wyprawiasz?- rozejrzała się ostrożnie, aby sprawdzić czy nie ma żadnych gapiów.- odbiło ci?
- Może powiesz mi w końcu po co tu przyszliśmy? Ile razy będę o to pytał? Za każdym razem się wymigujesz.
- I ostatni raz pytasz. Opowiem ci wszystko w środku. A teraz włącz tryb dobre aktorstwo. I staraj się z nikim nie rozmawiać. I się nie oddalać.
- Dobrze, ma pani.- wywróciłem oczami i przyjąłem nawet zadowolony wyraz twarzy. Dziwnie się czułem w tych ciuchach, jednak kiedy zdałem sobie sprawę, że wszyscy tutaj ubrali się podobnie, wstydziłem się trochę mniej. No i oczywiście Spencer wyglądała bosko. Nie mogłem od niej odkleić oczu. Z każdym krokiem starałem się przekonać się do tego miejsca. Może to i ostatni raz kiedy możemy sobie pozwolić na takową rozrywkę skoro powiedziała, że to ostatni raz. Weszliśmy do wielkiej sali i od razu zwróciliśmy na siebie uwagę.
- A skąd w ogóle wytrzasnęłaś zaproszenia na ten bal?- z moich ust padło kolejne pytanie. Starałem się nie denerwować, bo to było trochę przewidywalne, że nie odpowiadała mi na nie.
- Toby...- uśmiechnęła się do mnie ciepło. Byłem pod wrażeniem tej maski. Z przykrością stwierdzam jednak, że po ostatnich wrażeniach, wolałbym, aby została uśmiechnięta już zawsze... pod warunkiem, że będzie to szczery uśmiech, bo pięknie w nim wyglądała.- Są dwa typy kobiet. Te, które muszą ciężko pracować na coś i te, które dostają to, czego chcą za pstryknięciem palca. Pamiętasz jaki jest plan?
- Jesteśmy Monica i Stefan Den...
- Denever.- dopowiedziała.- Przecież trzeba dbać o anonimowość w naszej sytuacji, a szczególnie twojej.
- Nie przesadzasz trochę? Czy w każdym miejscu na ziemi muszą być ludzie z tej mafii.
- Żebyś się nie zdziwił...- już miałem zadać setne pytanie dzisiaj kiedy podeszła do nas młoda blondynka. Była ubrana równie staromodnie jak my, jednak przesadziła z długością sukienki, a raczej krótkością jeśli jest takie słowo. Wyglądała jak zwykła zdzira, tylko z lat sześćdziesiątych czy jakiśtam. W prawej ręce dzierżyła drogie cygaro. Gdy spojrzała na Spencer, spojrzała na nią z politowaniem.
- Jestem Louise. Kochana...w czerni wyglądasz jakbyś wybierała się tylko i wyłącznie na pogrzeb.- wyglądała z natury na wulgarną i niepohamowaną albo po prostu się schlała.
- Jesteśmy w żałobie.- odpowiedziała Spencer, a blondynce nawet nie zrobiło się głupio. Zerkała tylko na mnie wzrokiem.- Ja muszę was przeprosić.- puściła mnie i zostawiła bez żadnego wyjaśnienia.
- Sp...Monica!- zawołałem ją, lecz na marne to poszło. Rozpłynęła się. No po prostu fantastycznie. Sama mi mówi, abym się nie oddalał, a ona sobie znika.
- A ty jak się nazywasz?- zajęła dawne miejsce Spencer i tak samo złapała mnie pod ramię.
- Ehm...Stefan...
- Cóż za niepewność w głosie.- uśmiechnęła się.- Nie wyglądasz na takiego.- przyjrzała mi się. Peszył mnie jej wzrok.- Boisz się czegoś?
- Nie. Dlaczego tak uważasz?- od razu zacząłem mówić, bo jeszcze pewnie by się obraziła za "pani". Ona tylko się uśmiechnęła i złapała mnie za rękę. Była bardzo nachalna, ale jakoś nie potrafiłem ją odepchnąć od siebie. Dopóki ma to jakiś smak, mogę z nią porozmawiać. Po chwili jednak tego pożałowałem, bo wyciągnęła mnie na pusty balkon i zamknęła drzwi. Nie wiedziałem co powiedzieć. Ta kobieta zabierała mi całą pewność siebie tym jak się rusza i na mnie patrzy.- To...odpowiesz na moje pytanie?
- Bo mam takie wrażenie, że przed czymś uciekasz, złotko.- poprawiła zalotnie włosy.
- Mogę wiedzieć kim ty w ogóle jesteś?- trochę mnie już to irytowało i niepokoiło.
- A co? Chcesz już wracać do siostry i trzymać się jej pantofelka? Ona traktuje cię jak swojego pieska...
- To nie jest moja siostra.- odsunąłem się jak tylko mogłem, ale już opierałem się o barierkę. Nie wiem co jej odpowiedzieć. W sumie nie ustalałem tego ze Spencer. Jestem tylko Stefan Denever. Nie byłem przygotowany na rozmowę w tym miejscu z kimkolwiek.
- A nie mówiłem?- przyjrzał mi się.- Wiesz, że pnącza tej rośliny są niezwykle długie i wytrzymałe?- wskazał na te zielska za sobą, jednak nie specjalnie mnie to poruszyło.- A czy już wspominałem ci to?
- Co takiego?- spytałam, a on przybliżył się.
- Mam takie wrażenie jakbym już cię widział. Za nic nie mogę sobie przypomnieć skąd znam te oczy.- odważył się złapać mnie za rękę. Jak dobrze, że miałam rękawiczki.
- Wyznać ci coś?- zadałam pytanie, a on czekał tylko w milczeniu na odpowiedź.
- Znasz te oczy bardzo dobrze. To są oczy mojej mamy. Te piękne ciemnobrązowe spojrzenie mam właśnie po niej.
- Znam twoją matkę?- uniósł brwi.
- Tak. Tylko nie żyje razem ze swoim mężem, ponieważ ich zabiłeś.- w tym momencie Bart otępiał. Patrzył się na mnie co najmniej jakby ujrzał widmo, to było nie do opisania. Nie strach. Nie ciekawość. Po prostu zaskoczenie. Takie ja nigdy.- Co zaniemówiłeś? Nie pamiętasz już państwa Hastingsów? Nie pamiętasz tego wielkiego tira, który zmiażdżył ich samochód?! Nie chcesz mi nic powiedzieć?
- Nie wiem o czym gadasz, dziewczyno.- jego zachowanie zmieniło się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Był teraz oschły, zrobił krok w tył, lecz dalej się nie odsunął. Rozejrzał się tylko wokół mając nadzieję, że nikt tego nie słyszał.
- To czemu się tak rozglądasz, ty gnojku! Nie zasługujesz na to żeby tu być i teraz stać w tym miejscu! Powinieneś gnić w więzieniu i błagać z każdym dniem o śmierć!- syknęłam. Wszystko się we mnie gotowało.
- I co? Może się poskarżysz? Nie masz żadnych dowodów.- mylił się. Wesley zna prawdę.- Bo jak nie masz ich jak pokazać to marnujesz tylko czas. Minęło trochę czasu, Lepiej zniknij zanim ktoś nie dołączy do rodziców...- patrzył na mnie jakbym była jakąś malutką córeczką i wstawiała się w obronie rodziców. Taką głupią i nie potrafiącą nic wskórać, Kiedy się zamachnął, aby mnie zaatakować, szarpnęłam za zielone pnącze i oplotłam je wokół jego szyi, a następnie zacisnęłam szybko. Był w stanie wydobyć z siebie tylko jeden krótki oraz głuchy jęk, a potem obezwładniony mógł tylko bezowocnie próbować własnymi paznokciami rozerwać pnącza. Dzięki za info o wytrzymałości tej rośliny, bo miałam zamiar po prostu go zastrzelić. Musiałam mocno się zaprzeć i pomóc sobie łokciami, ponieważ chłop miał siłę. Walczyłam z trudnościami zaciskając zęby.
- Zdychaj skurwysynu.- naciągnęłam pnącza jeszcze bardziej. Czułam na swojej skórze jak każde ich włókna napina się tak mocno, że zaraz pęknie, Miałam nadzieję, że wytrzyma. Doyle zmieniał już kolory skóry twarzy. Szarpał się i szarpał aż... przestał. Padł bezwładnie na ziemię, z rośliną oplecioną wokół szyi. Padł twarzą na ścieżkę i jedyne co rzucało się w tych ciemnościach w oczy, to czerwona lina na jego szyi, którą jakże cholernie magicznie oświecało światło gwiazd.
Zadowolona z siebie, z ulgą na sercu, wzięłam wdech. Czułam jak pewien ciężar opuścił moje serce. Nie cały, ale znaczny. Od dawna nie czułam czegoś takiego. Jednak jeden moment sprawił, że szybko zmieniłam zdanie. Gdy podniosłam głowę, zauważyłam Tobiego stojącego niedaleko altanki. Wyraz jego twarzy był bliski nieopisania.- Toby...- wyszeptałam jego imię tak cicho, że mógłby to uznać za głuchy ruch warg. Czekałam na jakąkolwiek reakcję z jego strony i się doczekałam.
- Drugi raz tego błędu nie popełnię...- powiedział zniżonym głosem. Patrzył na mnie tak jakby na nikim innym nie był tak zawiedziony, a następnie odwrócił się i nerwowym krokiem odszedł.
______________________________________
Witajcie! Mam nadzieję, że czekaliście na nowy rozdział. Tym razem wstawiam go w nocy, a może ktoś się znajdzie i go wtedy przeczyta :) Chciałabym podziękować za każdy komentarz. Bardzo mi na tym zależy, aby moja praca została doceniana. Sprawia mi to wielką przyjemność, więc nie miejcie wątpliwości jeśli będziecie chcieli coś skrobnąć.
Czy Wren złapie ich ślad? Czy Spencer dobrze zrobiła mszcząc się na Barcie? Co zrobi Toby i czy wybaczy Spencer?
Po gifie pewnie widzieliście, że Ian z PLL użyczył twarzy Bartowi. Teraz jak leci szósty sezon, mało kto o nim pamięta. I tak go nie lubiłam :P Mniejsza o to. Do kolejnego. Jeszcze nie wiem czy to pewne, ale do 13 sierpnia powinnam się wyrobić. Bye!
- Jestem Louise. Kochana...w czerni wyglądasz jakbyś wybierała się tylko i wyłącznie na pogrzeb.- wyglądała z natury na wulgarną i niepohamowaną albo po prostu się schlała.
- Jesteśmy w żałobie.- odpowiedziała Spencer, a blondynce nawet nie zrobiło się głupio. Zerkała tylko na mnie wzrokiem.- Ja muszę was przeprosić.- puściła mnie i zostawiła bez żadnego wyjaśnienia.
- Sp...Monica!- zawołałem ją, lecz na marne to poszło. Rozpłynęła się. No po prostu fantastycznie. Sama mi mówi, abym się nie oddalał, a ona sobie znika.
- A ty jak się nazywasz?- zajęła dawne miejsce Spencer i tak samo złapała mnie pod ramię.
- Ehm...Stefan...
- Cóż za niepewność w głosie.- uśmiechnęła się.- Nie wyglądasz na takiego.- przyjrzała mi się. Peszył mnie jej wzrok.- Boisz się czegoś?
- Nie. Dlaczego tak uważasz?- od razu zacząłem mówić, bo jeszcze pewnie by się obraziła za "pani". Ona tylko się uśmiechnęła i złapała mnie za rękę. Była bardzo nachalna, ale jakoś nie potrafiłem ją odepchnąć od siebie. Dopóki ma to jakiś smak, mogę z nią porozmawiać. Po chwili jednak tego pożałowałem, bo wyciągnęła mnie na pusty balkon i zamknęła drzwi. Nie wiedziałem co powiedzieć. Ta kobieta zabierała mi całą pewność siebie tym jak się rusza i na mnie patrzy.- To...odpowiesz na moje pytanie?
- Bo mam takie wrażenie, że przed czymś uciekasz, złotko.- poprawiła zalotnie włosy.
- Mogę wiedzieć kim ty w ogóle jesteś?- trochę mnie już to irytowało i niepokoiło.
- A co? Chcesz już wracać do siostry i trzymać się jej pantofelka? Ona traktuje cię jak swojego pieska...
- To nie jest moja siostra.- odsunąłem się jak tylko mogłem, ale już opierałem się o barierkę. Nie wiem co jej odpowiedzieć. W sumie nie ustalałem tego ze Spencer. Jestem tylko Stefan Denever. Nie byłem przygotowany na rozmowę w tym miejscu z kimkolwiek.
***
Musiałam zostawić Tobiego, ponieważ dostrzegłam okiem Barta Doyle'a. Taka okazja jak teraz może się nie powtórzyć. Przeciskałam się przez ludzi zupełnie mając gdzieś czy wylałam ich szampana czy nie. Przyszłam tu po to żeby się z nim spotkać. W końcu nie musiałam go ścigać, ponieważ sam odwrócił się w moją stronę. Zrobił to tak szybko, że nawet nie zdążyłam zareagować. Stałam jak ta głupia, a on patrzył na mnie z zapytaniem.
- Przepraszam. Gdzie tu znajduje się toaleta? Chciałabym przypudrować nosek.- powachlowałam słodko rzęsami.
- To tutaj.- wskazał mi palcem nawet nie patrząc w tamtym kierunku.
- Ehm... dziękuję.- uśmiechnęłam się.
- Czy my się nie znamy?- spytał akurat wtedy kiedy go wyminęłam. Znów nawiązałam z nim kontakt wzrokowy. Może kojarzyć moich rodziców, ale na pewno nie mnie. Nigdy mnie nie widział...chyba. W sumie i tak dużo zmieniłam się przez te trzy lata.- Jak ma pani na imię?
- Monica.- odpowiedziałam.
- Niedługo zacznie się licytacja. Mam nadzieję, że będzie pani w pobliżu, ponieważ chciałbym jeszcze z panią porozmawiać.- uśmiechnął się i poszedł w drugą stronę.
- Monica!- usłyszałam za sobą głos Tobiego.- Jak dobrze, że cię znalazłem. Ta kobieta uczepiła się mnie jak rzep psiego ogona i mnie podrywała na balkonie. Nawet nie wiem kim ona jest!
- No to patrz tam.- wskazałam palcem na Louise i Barta całujących się.- Czyli to zwykła suka na wieczór.
- Ohyda.- wzdrygnął się Toby.- Dotykała mojej twarzy.
Mój plan chyba zadziałał, ponieważ podczas licytacji Bart nie odrywał ode mnie wzroku. Musiałam sobie jeszcze raz po kolei przemyśleć plan działania. Mam mu dużo do powiedzenia. Oj sprawię, że szybko sobie o mnie przypomni. Nie chciałam siedzieć zbyt blisko Tobiego, aby Bart nie pomyślał, że jesteśmy razem. To musi wyjść.
- Stefan?- szepnęłam do niego, aby zwrócić jego uwagę.
- Coś się stało?- spytał Toby nie odrywając wzroku od sceny.
- Prosiłabym cię, abyś po licytacji ruszył z powrotem do hotelu. Zrobisz to szybko i weźmiesz taksówkę. No i rozglądaj się.
- Ale czemu? Stało się coś? A ty?
- Ja zostanę jeszcze na krótko. Muszę z kimś porozmawiać.
- To po to tu przyszliśmy, prawda?- spojrzał na mnie z wyrzutem.- Mogłem się spodziewać, że wiążą się z tym jeszcze jakieś inne tajemnice.- dalej już nie chciał ze mną gadać. udał wielce obrażonego. Opuścił salę z dziwnym wyrazem twarzy. Co lepsze, nie opuścił bankietu. Poszedł do tego samego pomieszczenia co niejaka Louise.
- Jak dobrze, że pani jednak pozwoliła się znaleźć.- znikąd pojawił się Bart we własnej osobie.
- Monica.- wyciągnęłam rękę.
- Bart.- uścisnął ją z radością.- Tu jest zbyt głośno. Możemy porozmawiać przy altanie. To dwieście metrów stąd, ale warto tam zajrzeć. Założę się, że nigdy nie widziałaś takich niezwykłych rzeczy jakie może zrobić ogrodnik.
- Więc na co czekamy.- uśmiechnęłam się i odgarnęłam włosy z ramienia. Jego podrywy są żałosne. Ma te dziunię, a mnie zaprasza do jakiejś altanki. Myślałam, że stać go na coś lepszego.
- Ładnie tu.- powiedziałam będąc już na miejscu. Nie było tu żywej duszy. Pewnie sam tego chciał. Mnie też się to przyda.- Jak dobrze, że pani jednak pozwoliła się znaleźć.- znikąd pojawił się Bart we własnej osobie.
- Monica.- wyciągnęłam rękę.
- Bart.- uścisnął ją z radością.- Tu jest zbyt głośno. Możemy porozmawiać przy altanie. To dwieście metrów stąd, ale warto tam zajrzeć. Założę się, że nigdy nie widziałaś takich niezwykłych rzeczy jakie może zrobić ogrodnik.
- Więc na co czekamy.- uśmiechnęłam się i odgarnęłam włosy z ramienia. Jego podrywy są żałosne. Ma te dziunię, a mnie zaprasza do jakiejś altanki. Myślałam, że stać go na coś lepszego.
- A nie mówiłem?- przyjrzał mi się.- Wiesz, że pnącza tej rośliny są niezwykle długie i wytrzymałe?- wskazał na te zielska za sobą, jednak nie specjalnie mnie to poruszyło.- A czy już wspominałem ci to?
- Co takiego?- spytałam, a on przybliżył się.
- Mam takie wrażenie jakbym już cię widział. Za nic nie mogę sobie przypomnieć skąd znam te oczy.- odważył się złapać mnie za rękę. Jak dobrze, że miałam rękawiczki.
- Wyznać ci coś?- zadałam pytanie, a on czekał tylko w milczeniu na odpowiedź.
- Znasz te oczy bardzo dobrze. To są oczy mojej mamy. Te piękne ciemnobrązowe spojrzenie mam właśnie po niej.
- Znam twoją matkę?- uniósł brwi.
- Tak. Tylko nie żyje razem ze swoim mężem, ponieważ ich zabiłeś.- w tym momencie Bart otępiał. Patrzył się na mnie co najmniej jakby ujrzał widmo, to było nie do opisania. Nie strach. Nie ciekawość. Po prostu zaskoczenie. Takie ja nigdy.- Co zaniemówiłeś? Nie pamiętasz już państwa Hastingsów? Nie pamiętasz tego wielkiego tira, który zmiażdżył ich samochód?! Nie chcesz mi nic powiedzieć?
- Nie wiem o czym gadasz, dziewczyno.- jego zachowanie zmieniło się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Był teraz oschły, zrobił krok w tył, lecz dalej się nie odsunął. Rozejrzał się tylko wokół mając nadzieję, że nikt tego nie słyszał.
- To czemu się tak rozglądasz, ty gnojku! Nie zasługujesz na to żeby tu być i teraz stać w tym miejscu! Powinieneś gnić w więzieniu i błagać z każdym dniem o śmierć!- syknęłam. Wszystko się we mnie gotowało.
- I co? Może się poskarżysz? Nie masz żadnych dowodów.- mylił się. Wesley zna prawdę.- Bo jak nie masz ich jak pokazać to marnujesz tylko czas. Minęło trochę czasu, Lepiej zniknij zanim ktoś nie dołączy do rodziców...- patrzył na mnie jakbym była jakąś malutką córeczką i wstawiała się w obronie rodziców. Taką głupią i nie potrafiącą nic wskórać, Kiedy się zamachnął, aby mnie zaatakować, szarpnęłam za zielone pnącze i oplotłam je wokół jego szyi, a następnie zacisnęłam szybko. Był w stanie wydobyć z siebie tylko jeden krótki oraz głuchy jęk, a potem obezwładniony mógł tylko bezowocnie próbować własnymi paznokciami rozerwać pnącza. Dzięki za info o wytrzymałości tej rośliny, bo miałam zamiar po prostu go zastrzelić. Musiałam mocno się zaprzeć i pomóc sobie łokciami, ponieważ chłop miał siłę. Walczyłam z trudnościami zaciskając zęby.
- Zdychaj skurwysynu.- naciągnęłam pnącza jeszcze bardziej. Czułam na swojej skórze jak każde ich włókna napina się tak mocno, że zaraz pęknie, Miałam nadzieję, że wytrzyma. Doyle zmieniał już kolory skóry twarzy. Szarpał się i szarpał aż... przestał. Padł bezwładnie na ziemię, z rośliną oplecioną wokół szyi. Padł twarzą na ścieżkę i jedyne co rzucało się w tych ciemnościach w oczy, to czerwona lina na jego szyi, którą jakże cholernie magicznie oświecało światło gwiazd.
Zadowolona z siebie, z ulgą na sercu, wzięłam wdech. Czułam jak pewien ciężar opuścił moje serce. Nie cały, ale znaczny. Od dawna nie czułam czegoś takiego. Jednak jeden moment sprawił, że szybko zmieniłam zdanie. Gdy podniosłam głowę, zauważyłam Tobiego stojącego niedaleko altanki. Wyraz jego twarzy był bliski nieopisania.- Toby...- wyszeptałam jego imię tak cicho, że mógłby to uznać za głuchy ruch warg. Czekałam na jakąkolwiek reakcję z jego strony i się doczekałam.
- Drugi raz tego błędu nie popełnię...- powiedział zniżonym głosem. Patrzył na mnie tak jakby na nikim innym nie był tak zawiedziony, a następnie odwrócił się i nerwowym krokiem odszedł.
______________________________________
Witajcie! Mam nadzieję, że czekaliście na nowy rozdział. Tym razem wstawiam go w nocy, a może ktoś się znajdzie i go wtedy przeczyta :) Chciałabym podziękować za każdy komentarz. Bardzo mi na tym zależy, aby moja praca została doceniana. Sprawia mi to wielką przyjemność, więc nie miejcie wątpliwości jeśli będziecie chcieli coś skrobnąć.
Czy Wren złapie ich ślad? Czy Spencer dobrze zrobiła mszcząc się na Barcie? Co zrobi Toby i czy wybaczy Spencer?
Po gifie pewnie widzieliście, że Ian z PLL użyczył twarzy Bartowi. Teraz jak leci szósty sezon, mało kto o nim pamięta. I tak go nie lubiłam :P Mniejsza o to. Do kolejnego. Jeszcze nie wiem czy to pewne, ale do 13 sierpnia powinnam się wyrobić. Bye!
Świetny rozdział! :* Zasmucił mnie koniec i mam nadzieję, że Toby wybaczy Spence :)
OdpowiedzUsuńO! Witaj Dussia ;)
UsuńWiem, koniec miał tak wyglądać ;P Chyba wyszło
Dlaczego Toby zawsze ma takiego pecha i znajduje się tam gdzie go nie powinno być? Jakieś fatum krąży nad nim. W obliczu zagrożenia, centralnie się zjawia. Spencer tero musi zrobić wszystko żeby jej zaufał. Wgl Wesley popełnił samobójstwo. To takie przykre :( Ale był pewien, że Wren go zabije. Fantastyczny rozdział lala :)
OdpowiedzUsuńmam wrazenie że Toby zaczał sie bać Spenc... I tak łatwo to nie minie. Ciężki okres przed nimi ale co tam. Ważne że ten sukinsyn zdechł!
OdpowiedzUsuńTa Louise,.. skądś kojarzę jej dziwkowaty ryj...
Wasley umrze? jpr... Jedyna osoba która stoi po ich stronie popełnia samobójstwo. A Wen to skuriwel. Jego tez trzeba dojebać. Wgl Wasley jest głupi. Skoro spodziewał sie Wrena to mógł sie przygotować i i go zaciukać żeby nie zagrażał Spenc i Tobiemu a ten nic... Debil!
Wren i sumienie? Zabawne!
Super rozdział i czekam na kolejny :*
Jak ja uwielbiam jak się tak unosisz :D
UsuńAle to prawda. Toby zaczął się bać Spencer :(
Naprawdę fajny rozdział. Dużo się działo. Szkoda, że w ten sposób wyszła prawda
OdpowiedzUsuń