środa, 20 maja 2015

- 4 - Co za szpital -

Siedziałam niespokojnie na krześle szpitalnego oddziału. Nie byłam aż taka znerwicowana żeby poodgryzać sobie wszystkie paznokcie, lecz wszystko wokół mnie irytowało. Każda osoba, która przeszła obok mnie i dziwnie się na mnie patrzyła. Każdy telefon, który dzwonił do recepcji. Każde skrzypnięcie tego cholernego krzesła. Byłam ciekawa jaka jest sytuacja Tobiego. Po prostu... polubiłam go. Mam nadzieję, że to nic poważnego jednocześnie myśląc nad bezbłędnym celem tego typa. Szkoda, że nie przekonał się na swojej skórze jakiego cela mam ja. Gdyby biegł nago przez ten las to bez problemu strzeliłabym z łuku prosto w jego dupę.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że Wren też jest za tymi drzwiami. Generalnie nie powinno go tu być. Był po prostu zaintrygowany tym, że do szpitala trafił jakiś obcy facet i w dodatku towarzyszyła mu bardzo znana osoba. Ja. Możliwe. Ale to nie ma żadnego znaczenia. Nawet nie zastanawiałam się co mogę mu powiedzieć. Nawet nie było na to teraz czasu. Wren wyszedł z sali. Stał po drugiej stronie korytarza trzymając ręce w kieszeniach białego kitla. Lekko się spięłam. Nie wiedziałam jak zareagować zważywszy na to, że rano się pokłóciliśmy. Teraz dochodziła siedemnasta. Dużo rzeczy wydarzyło się w międzyczasie. Musiałam aż wstać, Oparłam się o ścianę.
- Twój...- odezwał się tym jednym słowem, lecz ciężko było mówić mu dalej.- Twój kolega z tego wyjdzie.- dokończył akcentując słowo kolega
- To dobrze.- już nie miałam zamiaru pytać o dalsze szczegóły. Moja duma mi na to nie pozwalała. Wren nie jest przecież jedyną osobą, od której mogę coś wyciągnąć.
- Dobra!- wywrócił oczami, a następnie podszedł do mnie.- Przepraszam za...
- Nie przepraszaj mnie tutaj.- wtrąciłam się w jego słowa wysyłając mu najpoważniejsze spojrzenie jakie tylko umiałam pokazać.
- Ok...- westchnął. Zapadła krótka cisza. Kingston zaczął chyba coś analizować, bo delikatnie ruszał ustami. Zupełnie jakby gadał do siebie.- No to może mi powiesz kim jest ten Cavanaugh i co z nim robiłaś.

piątek, 8 maja 2015

- 3 - Prosto do celu -

Wraz z momentem otwarcia mych oczu, powitałam niedzielny poranek. Cieszyłam się w duchu, że opuściłam przed snem rolety, bo nie chciałabym zostać porażona przez słońce. A czułam, że już jest w pełnej aktywności, ponieważ jasność przedzierała się przez szczeliny rolet. Jeszcze wczoraj myślałam, że będzie to wyjątkowy dzień, choć nie przepadam za tym dniem tygodnia. Przekręciłam głowę w lewo. Wren spał twardym snem. Poduszka mu nie wystarczyła, bo jego głowa spoczywała na prawej ręce. Następnie odkręciłam głowę na swoje pierwotne miejsce i spojrzałam w sufit. Wciąż miałam przed oczyma jego wczorajszy wyraz twarzy mówiący Przepraszam skarbie, ale po prostu padam na twarz. Tu już nie chodzi o obietnicę, a o coś więcej. Coraz częściej czułam się zawiedziona. Nigdy wcześniej nie interesował mnie tak zwykły sufit. Dopiero teraz zauważyłam, że został odmalowany. Pamiętam jak jakiś czas temu prosiłam go, aby coś z tym zrobił po tym jak wkurzony powybijał wszystkie komary gazetą. Zdałam sobie sprawę, że czas leci za szybko, nawet jeśli myślę, że go kontroluję. Tyle rzeczy mnie omija.

Wzięłam szybki, pobudzający prysznic, a następne podreptałam prosto do kuchni. Otworzyłam lodówkę ze zrezygnowaniem i wyciągnęłam miskę z sałatką warzywną. Zasiadłam z nią do stołu, a następnie zaczęłam jeść sałatkę bezpośrednio z naczynia. Nie byłam szczególnie głodna. Dłubałam raz na jakiś czas widelcem, ale musiałam zjeść śniadanie. W końcu to najważniejszy posiłek w ciągu dnia i daje energię na cały dzień. Jak ja mogę wierzyć w te gówno? Może i myślę dziś pesymistycznie, ale skazuję ten dzień na porażkę. Dobra, muszę jeść. Nawet jakbym miała się do niego zmusić. Po kilku minutach usłyszałam zbliżającego się Wrena. Miał na sobie same bokserki. Uśmiechnął się do mnie, ale ja nie odwzajemniłam tego gestu, co wywołało na jego twarzy zaniepokojenie. Usiadł naprzeciwko mnie.
- Stało się coś?- spytał przecierając oczy.