piątek, 8 maja 2015

- 3 - Prosto do celu -

Wraz z momentem otwarcia mych oczu, powitałam niedzielny poranek. Cieszyłam się w duchu, że opuściłam przed snem rolety, bo nie chciałabym zostać porażona przez słońce. A czułam, że już jest w pełnej aktywności, ponieważ jasność przedzierała się przez szczeliny rolet. Jeszcze wczoraj myślałam, że będzie to wyjątkowy dzień, choć nie przepadam za tym dniem tygodnia. Przekręciłam głowę w lewo. Wren spał twardym snem. Poduszka mu nie wystarczyła, bo jego głowa spoczywała na prawej ręce. Następnie odkręciłam głowę na swoje pierwotne miejsce i spojrzałam w sufit. Wciąż miałam przed oczyma jego wczorajszy wyraz twarzy mówiący Przepraszam skarbie, ale po prostu padam na twarz. Tu już nie chodzi o obietnicę, a o coś więcej. Coraz częściej czułam się zawiedziona. Nigdy wcześniej nie interesował mnie tak zwykły sufit. Dopiero teraz zauważyłam, że został odmalowany. Pamiętam jak jakiś czas temu prosiłam go, aby coś z tym zrobił po tym jak wkurzony powybijał wszystkie komary gazetą. Zdałam sobie sprawę, że czas leci za szybko, nawet jeśli myślę, że go kontroluję. Tyle rzeczy mnie omija.

Wzięłam szybki, pobudzający prysznic, a następne podreptałam prosto do kuchni. Otworzyłam lodówkę ze zrezygnowaniem i wyciągnęłam miskę z sałatką warzywną. Zasiadłam z nią do stołu, a następnie zaczęłam jeść sałatkę bezpośrednio z naczynia. Nie byłam szczególnie głodna. Dłubałam raz na jakiś czas widelcem, ale musiałam zjeść śniadanie. W końcu to najważniejszy posiłek w ciągu dnia i daje energię na cały dzień. Jak ja mogę wierzyć w te gówno? Może i myślę dziś pesymistycznie, ale skazuję ten dzień na porażkę. Dobra, muszę jeść. Nawet jakbym miała się do niego zmusić. Po kilku minutach usłyszałam zbliżającego się Wrena. Miał na sobie same bokserki. Uśmiechnął się do mnie, ale ja nie odwzajemniłam tego gestu, co wywołało na jego twarzy zaniepokojenie. Usiadł naprzeciwko mnie.
- Stało się coś?- spytał przecierając oczy.

- Nie. A czemu miałoby się coś stać?- burknęłam. Odechciało mi się kompletnie jeść, więc odsunęłam od siebie śniadanie.
- Przecież widzę. Nie ukryjesz nic przede mną.- to akurat prawda. Przed nim nic nie dało się ukryć.
- Dobra, powiem ci. Przeszkadza mi to błędne koło. To ciągle się powtarza aż zaczyna robić się nudne i męczące. Wracam z pracy i jest po prostu cudownie. Potem się zaczyna twoja normalna robota, a wraz z nią jeszcze mniejszy brak czasu.
- Spencer.- westchnął łapiąc się za głowę.- Przecież ci mówiłem nie raz. I wiedziałaś dobrze na co się piszesz. Więc dlaczego akurat teraz robisz z tego problem?
- Ja robię problem?- prychnęłam.- Sam go robisz. I pytasz dlaczego akurat teraz. To ja się spytam ile tak można? Owszem, zgodziłam się, bo cię kocham. Zniosłam i zaakceptowałam wiele rzeczy. Mogłoby ci się wydawać, że jestem twarda. W końcu mam za sobą nie jedno przeżycie i jestem kim jestem, ale chyba zapominasz, że też jestem tylko kobietą. Kiedyś to rozumiałam, ale dzisiaj już widzę tę różnicę. Kiedyś przynajmniej wyglądałeś na takiego, któremu też jest z tego powodu żal. A teraz mam takie poczucie, że masz na to wyjebane, widząc na przykład jak podszedłeś do tego wczoraj. Bo za każdym razem myślisz, że powiesz swoje i walniesz się na łóżko nie przejmując się co ja o tym myślę. Nie obchodziło cię to.
- Byłem zmęczony...
- Jak podszedłeś do tego wczoraj...- kontynuowałam.- I dzień przed moim wyjazdem, i dwa tygodnie temu...- mierzyłam go wzrokiem. Widziałam teraz, że jego argument o zmęczeniu nie był taki mocny.
- No to co niby powinienem zrobić?- jego strona słabła, więc zaczął słowną ofensywę.- Czy to moja wina, że jestem styrany jak wracam, a ty mnie potrafisz tego zrozumieć? Na serio uważasz, że muszę skakać wokół ciebie nawet w takich momentach? Mnie też jest przykro, bo wolałbym serio inaczej spędzić niektóre wieczory oraz noce, ale nie mam na to wpływu.
- No to może czas z czegoś zrezygnować.- zasugerowałam.
- A co masz teraz na myśli?- nachylił się.
- Zrezygnuj z jednej roboty. Na serio brak ci pieniędzy? Czy nie zdążyłeś się przyjrzeć w jakim domu mieszkamy? Starczy tego na bardzo długo, a nasze plany też jesteśmy w stanie zrealizować. Nadal nie wiem jak ty to godzisz. Pamiętasz co mówiłeś na przysięgę Hipokratesa? Pomagać w potrzebie? Odwracasz się plecami do ludzi, których zabijasz! Tak postępuje lekarz? Nie sadzę. Określ się w końcu kim jesteś. Tym dobrym czy tym złym? Bo sorry, ale w twoim przypadku nie da się być obiema postaciami na raz. Albo jesteś dobrym lekarzem albo dobrym mordercą.
- Poruszasz tematy, których nie powinnaś...- zagroził mi.- Tylko wstałem i zalewasz mnie morzem pretensji. Po co teraz to wszystko rozgrzebujesz?
- Może powtórz jeszcze raz, że to ja robię problem.- zdenerwowałam się i wstałam od stołu.- Ja tylko staram się mieć w miarę normalne życie.
- Wiesz co?- Wren również wstał.- Możesz zmieniać wszystko upodabniając rzeczy do twoich ideałów. Możesz walczyć o rzeczy trudne do zdobycia. Możesz mieszkać w pięknym domu z facetem u swojego boku i mieć najlepszą przyjaciółkę, ale nie oszukuj się, że twoje życie jest normalne! Bo nigdy nie będzie.- był taki zdecydowany wypowiadając te słowa. Wszystko za niego mówiło to spojrzenie. Ta mieszanka pewności siebie, brawury oraz zirytowania błyskała w jego tęczówkach. Rozchyliłam tylko wargi z wrażenia próbując uspokoić jego ostatnie zdanie, które wciąż dudniło mi w głowie. Nie wiem co mogłam teraz czuć. Byłam na pewno zła. Tego nie dało się wykluczyć. Zamiast czekać jak ta głupia i zastanawiać się co jeszcze czuję, ściągnęłam brwi i wyminęłam go uderzając z bara. Słyszałam jak prychnął bezczelnie pod nosem, a ja w tym czasie próbowałam przełknąć ślinę, co łatwo nie było gdy się miało na wiór suche gardło. Dawno nie było mi tak przykro ze zwykłych słów. Tym bardziej jego.


Była taka jedna rzecz, którą robiłam w takich sytuacjach. Wychodziłam w domu zabierając to co jest mi potrzebne, aby pogrążyć się w swojej pasji. Otóż jest taka rzecz, która mnie relaksuje i sprawia, że czuję się znacznie lepiej. Wtedy te wszystkie negatywne emocje ulatniają się ze mnie. Otworzyłam szafę i wyciągnęłam z niego płócienną torbę. Przewiesiłam ją sobie przez ramię. Nie zwracając uwagi na Wrena, który w ciszy obserwował mnie, wzięłam do ręki kluczyki od samochodu. Z ciekawości tylko jeszcze raz na niego spojrzałam. Przynajmniej ten widok teraz mnie cieszył. Z niewiadomych przyczyn nie lubił jak to robię, a ja wręcz kochałam. Trzasnęłam drzwiami i wsiadłam do auta wrzucając bagaż na siedzenie obok, a następnie obrałam kierunek na las.
Moją małą pasją jest łucznictwo. Wzięło się to od mojej mamy albo nawet i od babci. Łucznictwo to najskuteczniejsza forma relaksu jeśli chodzi o mnie. Nic mi tak nie pomaga odstresować się. To właśnie miałam w mojej torbie. Mój ukochany, stary łuk refleksyjny oraz tuzin strzał. Jeździłam wtedy do lasu i celowałam w drzewa. Z czasem cel się wyostrzał do gałęzi, a z latami praktyk nawet do liści. Nigdy nie zabiłam tym żadnego zwierzęcia. Niestety nie raz zraniłam tym człowieka.
Osiem minut szybkiej jazdy i byłam już na miejscu. Ciężar na moim sercu trochę zelżał gdy wysiadłam, a następnie wciągnęłam trochę świeżego powietrza. Wzięłam ze sobą mój mały ekwipunek.
Wyjęłam jedną strzałę. Z kolei usadowiłam ją na cięciwie, którą następnie napięłam. Zamknęłam lewe oko, aby obrać dobry cel. Wyobraziłam sobie, że Wren jest tym starym dębem, które rośnie pięćdziesiąt metrów dalej. To mi pomagało w walce z agresją. Czułam się teraz jak Legolas z Władców Pierścieni. Strzała po chwili wystrzeliła jak petarda. Widziałam jak pięknie wbiła się w korę. Za kolejny cel obrałam sobie dość smuklejsze drzewo i o ciekawych krzywiznach. Zgięłam trochę kolana. Chciałam trafić prosto w wybrzuszenie. Gdy byłam gotowa, znów puściłam cięciwę.
- Ja pier...- usłyszałam nagle czyiś głos. Wydawał mi się znajomy. Wyprostowałam się bacznie rozglądając. Poszukiwałam wzrokiem właściciela tego głosu. Nie czułam strachu z dwóch powodów. Ten głos wydawał się być sam przestraszony. Po drugie, to ja mam się czym bronić. No chyba, że ktoś spaceruje po lesie z pistoletem...
- Kto tam jest?- spytałam głośno robiąc małe kroki w stronę źródła. Po chwili stanęłam w miejscu gdyż nie musiałam juś szukać tej osoby. Sama się ujawniła.
- Spencer?!- mężczyzna był zaskoczony nie sama moją obecnością, a raczej tym co dzierżyłam w dłoni. Zachowałam się tak jakby to był jakiś wstyd. Schowałam łuk za plecy.
- Toby?! A co ty tu robisz?
- A ty?- chyba te pytania nie skończą się u żadnej ze stron. Teraz dopiero baczniej mu się przyjrzalam. A raczej temu co trzymał w ręce. To był aparat fotograficzny. I to nie byle jaki.
- Tak, to aparat.- uśmiechnął się.- Takie mam hobby. No...- pokręcił głową wyraźnie zmieszany.- To trochę coś większego niż hobby, ale po co o tym mówić. A ty? Czemu trzymasz łuk refleksyjny za plecami?
- Skąd wiesz jaki to łuk?- spytałam będąc pod wielkim wrażeniem takiej niecodziennej wiedzy.
- Bo to najładniejszy łuk na świecie.- odparł. Nie czułam się zadowolona tą odpowiedzią, jednak i tak wywołał uśmiech na mojej twarzy.- Skąd umiesz tak bezbłędnie tym się posługiwać? Robiłem właśnie zdjęcia kiedy w moim obiektywie pojawił się niesamowicie szybki obiekt, który wgryzł się centralnie z dziurę drzewa.
- Lata praktyki.- wzruszyłam ramionami.- Czyli to przypadek, że się tu spotykamy?
- Tak, a czemu pytasz?
- Bo myślałam, że mnie śledzisz.
- Ja?- jego uśmiech pogłębiał się jeszcze bardziej. Tak bardzo, że dalej już chyba się nie dało.- Nie wydaje mi się. Nieee...- następnie wbił wzrok w swoje buty i już nie wiedziałam czy mówił prawdę czy nie.- Bolą mnie już nogi od tej tułaczki.- rozejrzał się dookoła. Westchnął ciężko drapiąc sie po głowie, a następnie usiadł na trawie po turecku. Wykręcił dziwacznie szyję, aby móc na mnie spojrzeć. Swoim spojrzeniem zapraszał do uczestnicztwa w tym odpoczynku. Najpierw patrzyłam na niego z niepewnością. Nie chciałam pobrudzić spodni. Potem spojrzałam na jego jeansy. Nie wyglądały na nowe ani nawet zadbane jeśli nie były nowe. Wręcz przeciwnie. Wyglądały jak po wielu przykrych przejściach. Miałam takie wrażenie, że kompletnie go to nie obchodzi. Po chwili zastanowienia, próbowałam przestać myśleć o tym co może stać się z pewną częścią moich spodni i usiadłam obok niego. Wyglądał na bardzo zadowolonego.- Co taka dziewczyna jak ty robi z łukiem w środku lasu kiedy jest piękna pogoda i powinna spędzać ten czas trochę inaczej?
- Lubię to robić po prostu.
- Mhm.- wykrzywił wargi. Przyglądałam mu się z ciekawością. Każdej jego reakcji jakby to było takie ważne. Było w nim coś dziwnego czego nie potrafiłam opisać. Po prostu coś kazało mi nie odtrącać go. Coś kazało traktować mi go z przyjaznym nastawieniem. I zdałam sobie sprawę, że nic mnie nie zmusza. Tak po prostu jest.- Cieszmy się, że jest taka piękna pogoda. Gdyby nie była, pewnie...- tutaj na moment się zawiesił.-... pewnie gdzieś bym cię zaprosił. A może teraz to zrobię?- powoli docierały do mnie jego słowa. To była chyba, nie wiem czy dobrze to ujmę, najdziwniejsza prośba, abym zgodziła się na spotkanie. Był wpatrzony we mnie jak w we święty obrazek. Wolałam się jednak upewnić na wszelki wypadek, więc odchyliłam lekko głowę. Tak. Podążył wzrokiem za tym ruchem. Musiałam dać mu jasno coś do zrozumienia póki nie jest za późno.
- Wiesz... jest kilka rzeczy, a raczej jedna ważna rzecz, o której powinieneś wiedzieć. Ja mam chłopaka.- jego onieśmielony uśmiech zastygł w miejscu jakby ta wiadomość sparaliżowała go prądem. Zrobiło się niezręcznie, a ja nie miałam zamiaru już nic teraz mówić.
- Ehm, mogłem się tego spodziewać.- wydał z siebie w końcu głos. Miał tylko niższą tonację.- Ale powiedzmy, że chodziło mi o zwykłe spotkanie przy koktajlu truskawkowym.
- Nie przy kawie?
- Nieeee, kawa jest zbyt mainstreamowa.- nasze oczy się spotkały, a po chwili zaczęliśmy się śmiać. Już sama nie wiem czy z tego co powiedział czy zupełnie czego innego. A czy to było teraz ważne?


Rozmawialiśmy o najprzeróżniejszych rzeczach. Zaczęliśmy od opowiedzenia czegoś o sobie. Dowiedziałam się, że jest fotografem. Pochodzi z Filadelfii i tam dostawał dorywcze prace do sporządzenia sesji w mało znaczących magazynach. Trafiały się też większe, przynoszące większy profit umowy, ale nic ponadto. Zawsze wiedziałam, że to niewdzięczny zawód. Mieszkał w domu kuzyna, którego często nie było. Po skończeniu liceum, studiował rok na akademii sztuk pięknych, ale zrezygnował, bo nie widział w tym sensu. Potem zaczęliśmy przechodzić do mniej ważniejszych spraw. Reasumując, kompletnie zapomniałam powodu, dla którego pojechałam do tego lasu. Kiedy śmialiśmy się z jego żartu do rozpuku, usłyszeliśmy coś co od razu sprowadziło nas na ziemię.
- Cavanaugh!- jakiś facet z oddali wołał Tobiego. Widziałam jak jego humor prysł jak bańka mydlana. Znów miał ten sam wyraz twarzy gdy widziałam go tamtej nocy. Poważny, zlękniony oraz ciut nieobecny.- Cavanaugh!- za drugim razem podniósł się niezgrabnie. Zrobiłam to samo. Rozglądał się wokół, a jego wzrok jak szalony latał szukając zagrożenia. Dopiero teraz rozponałam właściciela głosu. To chyba ten, który oberwał ode mnie karniszem Arii. Nie wiedziałam czy był sam, ale jedno tylko byłam pewna. Zbliżał się do nas.
- Zachowuj się jak mysz pod miotłą.- powiedział Toby.
- Przecież ja się w ogóle nie odzywałam.- wyszeptałam.- Dlaczego oni w ogóle tak bardzo chcą cię dopaść?- w tym momencie liście krzewów przed nami zaczęły szumieć. Usłyszeliśmy też jakieś szmery, a następnie zza leśnego żywopłotu wyłonił się z nich mężczyzna w czarnej bluzie. Jego i tak okropną, porytą potrądzikowymi bliznami twarz szpecił opatrunek na jego nosie. To było on.- No proszę, proszę, proszę.- zaśmiał się perfidnie.- Znaleźć ciebie wcale nie jest takie trudne jak się wydaje.
- Czego chcesz.- burknął Toby. Próbował grać tego twardego, ale zupełnie nie widziałam go w tej roli. Owszem, mógł wyglądać odrobinę niebezpiecznie, ale już trochę go poznałam. Nie pasuje to do tego.
- To już zapomniałeś? Czy tylko może grasz przed tą, o!- wskazał na mnie placem mierząc mnie wzrokiem.- Miałaś szczęście szmato, ale tym razem nie będzie ci tak wesoło.
- Nie mów tak do niej!- warknął Toby.
- Haha. Proszę jak zgrywa kozaka przed swoją lasunią.- już nawet nie była pora by zaprzeczyć.- Mała, musisz wiedzieć, że to tchórz i cieć jakiego świat nie widział.- patrzył na niego z pogardą.- Aż mi tego żal, że stąpa po tej ziemi. Chyba powinienem wyręczyć tę planetę...- splunął z bok. Groził mu śmiercią, a ja nie zamierzałam stać jak ten słup i słuchać tych bredni. Podnioslam szybko swój łuk i strzałę. Wykonałam pozycję do gotowości, a ten typ wybałuszył oczy.- No proszę w jakie zabawki się teraz bawimy.
- Zabawa sie dopiero rozkręca.- odparłam celując w niego.- Ja się świetnie bawię, a ty? Tym czymś jestem w stanie poprawić to co wczesniej zaczęłam.
- Skąd pewność, że ta zabawa należy do ciebie, he?- uniósł brew. Wyglądał na nieco wystraszonego, to fakt. W końcu mierzyłam w niego, a już się przekonał, że jestem do tego zdolna. Jednak w blasku jego gniewu dało się dostrzec również odrobinkę ciekawości. Tylko do czego?
- Moje życie polega na tym, że ja ustalam kiedy zabawa się zaczyna, a kiedy kończy.- opowiedziałam szczerze.- Masz zamiar tak dalej prowadzić ze mną tę żałosną pogadankę czy mam może puścić rękę? Bo trochę mi już drętwieje...
- Hy...- prychnął.- Niech ci będzie, lecz wiedzcie, że następnym razem nie pomoże wam ani stalowy badyl, ani łuk. Macie szczęście, że jestem leniwy i nie wziąłem z domu swojej zabawki.- przeniósł wzrok na mojego towarzysza.- Ty na pewno pożałujesz. Zastanów się czy ona też ma tego spróbować.- następnie odwrócił się i zniknął za krzakami. Ja jeszcze przez chwilę trzymałam łuk  w gotowości, ale słysząc jak się oddala, opuściłam go.
- Toby...- zaczęłam patrząc na niego z wyrzutem. Wszelkimi sposobami próbował uniknąć mojego spojrzenia, a to znaczy, że miał coś na sumieniu.- Powiesz mi w końcu w co ty się wpakowałeś?
- To nie jest jak myślisz.
- A jak? No proszę, wyjaśnij mi.
- Prawda jest taka, że nie powinnaś nic wiedzieć. Oni mają rację. Im dłużej przebywasz ze mną, tym więcej będziesz miałam problemów, a nie chcę by stała ci się krzywda. W dodatku jestem na siebie zły, że znowu nie umiałem ci pomóc... Znów zawiodłem. Jestem beznadziejny.- było mu strasznie głupio.
- Mniejsza o to. To nie jest ważne. Co miałeś na myśli?- próbowałam to jakoś wyjaśnić.
- Przepraszam, że stanąłem na twojej drodze. Może będzie lepiej kiedy każdy z nas pójdzie w swoją stronę. Nie mógłbym znieść...- nie dokończył, ponieważ usłyszeliśmy nagły szelest za krzakami. Odeszłam kilka kroków od niego, aby się rozejrzeć kiedy usłyszałam dwa uderzenia. Jedno krótkie i przytłumione, a drugie głośne. Gdy się obejrzałam za siebie, zobaczyłam Tobiego leżącego na trawie. Obok jego głowy leżał zakrwawiony kamień wielkości grejpfruta. Zamarłam na sekundę.
- Toby!- podbiegłam do niego i przyklęknęłam. Bałam sie go ruszyć w tym momencie. Zauważyłam jego na wpół otwarte oczy, które po chwili zamknął.- Nie, nie, nie!- wyciągnęłam nerwowo telefon z kieszeni jednocześnie klnąc pod nosem na tych zbirów. Myślałam, że zaraz rozwalę ten telefon gdy nie zobaczyłam ani jednej kreski zasięgu.- Trzymaj się, Toby.- powiedziałam nie zważając czy słyszał czy nie. Muszę zrobić teraz wszystko, by mu pomóc!





_______________________________________

Hejka po ponownej aktualizacji. Nie wiem co się stało. Opublikowałam rozdział na laptopie, ale patrzę, że na telefonie jest nieopublikowany. Nieważne. Nie ma co tłumaczyć. Usterka techniczna, ale wszystko już gra. Przepraszam i tak. Witam Was bez energii do odpowiedniego funkcjonowania. Studia mnie wykończą. Na szczęście zbliża się Kortowiada. Był ktoś z Was kiedykolwiek na niej?
Do rzeczy. Czy Toby faktycznie zniknie z życia Spencer? W co takiego się wpakował? A może Spenc nie zdąży mu pomóc? Eee bez takich. Of kors, że zdaży :P Taki spoiler ha :) Czekajcie na kolejny rozdział. Będzie pierwsza konfrontacja Wrena i Tobiego. Dowiecie się też o przeszłości Tobiego, więc wszelkie wątpliwości zostaną rozwiane. Więc widzimy się. Bye :*

10 komentarzy:

  1. Czemu mam wrażenie że Wren ją śledził i to od niego Toby dostał kamieniem? No czemu ?? :D
    Ten zbir stchórzył. Sam powiedział że jest leniwy więc nie chciałoby mu się ich podchodzić z innej strony. Leń lenia zawsze zrozumie :)
    Spencer wreszcie uległa i zagłębiła sie w tą znajomość. chyba go serio polubiła bo bardzo sie przejęła. Takie jej dwie zupełnie różne twarze. Ta to potrafi oddzielić prace od życia prywatneygo ^^
    Super rozdział. Wszytsko musi być cacy z Tobim ;p
    Trzymaj sie tam na tych studiach :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Uuu była kłótnia. Dla mnie to spotkanie w lesie nie może być zbiegiem okolicznosci. Nie wiem. Nwm co pisze. Oby Toby wyszedł z tego cało. Super rozdział

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja rozumiem Spencer, że jest zła na Wrena za to, że on anie ma dla niej czasu i ma rację, że powinien z czegoś zrezygnować. Albo dobry lekarz albo dobry zabójca, a raczej zły zabójca. Ale pewnie tu chodziło o skuteczność więc git. Jednak Wren dobrze powiedział, że ona nie ma normalnego życia. Z takim zawodem? Proszę cię, Spenc. Starasz się, ale niestety...
    Toby wpakował się w jakieś bagno. Pewnie wisi jakąś sporą sumkę pieniędzy, a teraz oni chcą zwrotu kasy, a Toby tyle nie ma. Za to Spencer ma, zgaduję. To jest mój sposób myślenia :P I fakt, kawa jest zbyt mainstreamowa :D Spencer polubiła Tobiego i fajnie. Świetny rozdział. Mi się podobało

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc już znam Twój głos w ankiecie :D Jeśli głosowałaś oczywiście
      PS Podoba mi się Twój sposób myślenia :D

      Usuń
    2. Mi też się podoba i zgadłaś :)

      Usuń
  4. Jakie to cudowne <3
    Uwielbiam Spoby ^-^ Bardzo do siebie pasują ;>
    Tylko weź Toby'ego nie zabijaj czy nie okaleczaj trwale xdd
    I dobrze, że Spencer jest zła na Wrena. Czy tylko mi się wydaje, że to właśnie Wren stoi za tym uderzeniem?
    A już myślałam, że Spencer strzeli. Kurde xddd
    Masz świetny styl *.*

    Zapraszam do mnie: misja-cieni.blogspot.com

    Weny ;3
    xoxo ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz. Zależy mi na nowych czytelnikach. Na pewno wpadnę ;)

      Usuń
  5. U cb najdziwniejsze jest to, że niezbyt przepadam za Tobim, a tutaj jest nawet ok. Fajny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  6. Spencer i Toby pasują do siebie <3 i chyna zacznie miedzy nimi iskrzyć po tym "wypadku" jak Tom już odzyska przytomność. Wren wgl sie nie stara i nie poświęca Spencer wgl czasu. Powinien zrezygnować z jednego z zawodów. Najlepiej tego drugiego! Toby bardziej pasuje do Spencer. Nie moge sie doczekać pierwszej konfrontacji Wrena i Tobiego, bd spięcie miedzy nimi. Wren mnie mega wkurzył.
    Spoby forever <3
    Super rozdział, czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń